Kategorie

 Miejsca
Trekking dookoła Ladkah'u

Turystyka górska

• Cel:

• Początek:

• Koniec:

• Przez:

• Czas przejścia (h:mm): h

• Największa wysokość (m): 4200 m npm

• Różnica poziomów (m):

• Kolory szlaków:

• Tagi miejsc:

Opis

Leh - Ladakh: dawna stolica Ladakh'u i okolice, Nie opiszę tu dokładnie trasy bo byłem w tym mieście i okolicy przez 8dni i codziennie chadzałem innymi drogami. w okolicy nie ma znakowanych szlaków więc turysta górski ma możliwość łażenia w myśl zasady "gdzie wola tam droga".

utw przez tps 17 Mar 2020 00:00
ost mod 23 Jun 2020 06:14


Kto tam byl

▪ 19 Oct 2008
Leh - Ladakh: dawna stolica Ladakh'u i okolice cd., Dalaszy ciąg relacji z pobytu w stolicy dawnego królestwa Ladakhu, Leh
▪ 18 Oct 2008
18.10.2008 Sobota., , ... no to koniec. Trzeba pakować walizy i wymeldować się z hotelu Lemon Tree, który przez ostatnie pięć miesięcy był moim domem. Czasami czułem się w nim jak w więzieniu, zwłaszcza gdy w zakładzie robili nam problemy z samochodami. No ale to już minęło i nie wróci. Wymeldować się trzeba do godz. 12 bo potem zaczną liczyć kolejną dobę ale cholera ja mam samolot do Delhi dopiero o 19:45 a samochód na lotnisko zamówiony na 17:00. co ja będę robił w tym Hinjawadi przez pięć godzin? ..., ... OK. wymeldowałem się a teraz trzeba przebębnić jakoś ten czas. Chłopaki mają zamówioną taksówkę na 13:30, bo chcą skoczyć do miasta na jakieś zakupy a do tego czasu będą się wylegiwać na basenie. No cóż może mnie nie wywalą za drzwi hotelu zwłaszcza że zostawiłem tu mój bagaż do czasu przyjazdu transportu na lotnisko. Pogoda jest super. Ciepło, słonko grzeje przyjemnie ale ja do wody nie włażę, przecież już nie jestem gościem hotelowym a poza tym woda jest okropnie zimna :). O umówionym czasie niestety taksówki nie ma będzie dostępna za 30min. siedzę więc z chłopakami w lobby i czekam. Trzeba się przecież z nimi pożegnać a czekanie również zabija czas :). O 14 jest taksówka, krótkie goodbye, sesja zdjęciowa w lobby i przed hotelem, chłopaki jadą w miasto a mnie nie zostaje nic innego jak dreptanie po Hinjawadi i pożegnanie dobrze znanych miejsc. Prawdopodobnie nigdy już tu nie zawitam więc i trochę fotek trzeba cyknąć na pamiątkę. Hinjawadi nie jest jakieś ogromne i trzy godziny to masa czasu aby je obejść kilka razy. Zaglądam do księgarni, zabijam czas w McDonaldzie ale to i tak mało. Do hotelu docieram ponownie o 16:20. Posiedzę sobie w lobby może mnie nie usuną ? :). Mój kierowca jest jednak szybszy i zjawił się przed czasem. No cóż trzeba się pakować i powoli jechać. Mam nadzieję że potrwa to z półtorej godziny. Niestety ruch o tej porze dnia nie jest zbyt duży i do lotniska docieramy po ok. 50min. no tak teraz będę kiblował na lotnisku przez 2h. Dziś kończą się Młodzieżowe Igrzyska dawnych kolonii brytyjskich i na lotnisku jest ruch jak w ulu, poza tym otwarto nowy terminal. Szybko go wybudowali pod koniec sierpnia stały tylko niektóre słupy konstrukcji a tu proszę już go otworzyli. Oczywiście infrastruktury żadnej nie ma tylko bramki odprawy i toalety ale terminal jest :). Zapowiedzieli mój samolot więc trzeba się odprawić i zapakować na pokład. Po niecałych dwóch godzinach lotu jestem ponownie w Delhi, temp. powietrza 27 st. a jest prawie dziesiąta wieczorem. Następny samolot mam za ponad 6h więc coś musze wymyślić. Nie będę przecież siedział na ławce w poczekalni i udawał że śpię i jednocześnie pilnował bagażu. W pobliżu jest Air Port Hotel więc idę tam. Biorę najtańszy pokój bo tylko chcę się przekimać. Dobrze że mają wolne pokoje. Śpię kiepsko, po prostu mam reise fiber :) przecież mam lecieć do nieznanego mi miejsca i to zupełnie sam, totalnie na pałę :(, , 19.10.2008 Niedziela, , Szybka odprawa chociaż gość strasznie był upierdliwy na bramce gdzie nadawałem bagaż. Plecak mam owinięty zabezpieczająca taśmą, którą to skrzętnie owinięto go w Pune przez ochronę, klamry opieczętowane oryginalnymi naklejkami Kingfishera, a ten chce mi go otwierać bo widzi w nim baterie, ładowarkę i maszynkę do golenia. Cholera czyżby już nie wolno tego było ze sobą mieć ? co jest bezpieczniejsze elektryczna maszynka do golenia czy zwykłe żyletki ? jakoś nie wzbudza jego podejrzeń cień rzucany przez mój termos, który wygląda jak pocisk artyleryjski. Jemu bardziej nie podobają się moje baterie. Jednak dał za wygrana jak widział że nie mogę się dobrać tak łatwo do tej taśmy i naklejek. Samolot startuje o czasie. Podobno lot ma trwać 1h 20min. na razie na dworze jest ciemno więc i tak nic nie widać, mam jednak nadzieję że jak będziemy blisko celu to chociaż będzie widać ładnie Himalaje z okien samolotu., ... No i nie zawiodłem się. Pogoda jest super, zero zachmurzenia i widok powalający na kolana. Nagle za oknami widać morze gór i wszystko pokryte śniegiem. Lotnisko w Leh leży w głębokiej dolinie i samolot trochę musi się namanewrować aby wylądować ale za to co się naoglądam widoków to moje. Z głośników słychać głos stewardessy " witamy w Leh, temperatura na zewnątrz -3 st. Celsjusza " no fajnie z upału przyjechałem w środek mrozu :) Na lotnisku czeka na mnie samochód bo zamówiłem sobie odbiór z lotniska w hotelu. Ciekawe jaki to będzie hotel bo już wiele widziałem w Indiach i mogę trafić na jakiś kanał. Okazuje się że hotel jest SUPER !!!, ja mam w nim spędzić właściwie jedną noc bo następnego dnia w planie mam wyruszyć na Stok Kangri. Trochę to szalony pomysł, tak bez aklimatyzacji pchać się zaraz na 6000m no ale ja nie chcę marnować czasu, zaaklimatyzuję się po drodze i ewentualnie jeden dzień gdzieś w obozie poświęcę na dopasowanie organizmu do otoczenia. Do wyboru dostaje dwa pokoje każdy ma widok na "mój" szczyt. Wybieram ten gdzie drzewo nie zasłania mi klarownego widoku :) Pogoda super tyle ze cholernie zimno. Trzeba iść w miasto. To niedziela i w większości wszystko jest zamknięte, tak sobie pomyślałem widząc puste ulice i zamknięte sklepy. Atrakcją miasta jest pałac położony na górującym nad nim wzgórzu. Pałac to tak naprawdę ruina ponieważ w XIX w. zniszczyły go wojska kaszmirskie. W prawdzie odbudowują go ale w takim tempie to potrwa dłużej niż to w ile go zbudowano :) Czytałem gdzieś na blogu aby nie pchać się od razu do pałacu tylko przynajmniej poczekać jeden dzień aż organizm przyzwyczai się do wysokości ponieważ miasto leży na 3505mnpm. No ale twardym trzeba być nie miękkim więc walę prosto do pałacu. Jestem sam jak palec :) za wejście kasuje mnie buddyjski mnich ( 100rupii) ale nie dostanę żadnego biletu bo takich tu nie ma, za to pokazuje mi kaplicę w pałacu. Kapliczka to pomieszczenie gdzieś ok.30 metrów kwadratowych z ołtarzem Buddy i obrazami Dalajlamy. W tej kaplicy ów mnich również sypia bo widać miejsce jego noclegu ale poza ołtarzem, który niczym się szczególnym nie wyróżnia jest tu ściana zastawiona regałem, na którym jest mnóstwo buddyjskich manuskryptów. To jest dopiero widok. Po pałacowych komnatach chodzę sobie już sam, czasami spotykam mnicha, który cały czas nuci mantry. Wizyta w pałacu zajmuje mi trochę ponad 40min. bo pstrykam fotki i robię krótkie filmiki. Powyżej pałacu jest zamek Tsomo. Tam trzeba się wdrapać kolejne 80m :) no ale co to dla twardziela ? zasuwam do zamku. Po drodze odwiedzam mały szczyt, na którym jest czorten z chorągiewkami modlitewnymi. Krótka sesja zdjęciowa i naginam wyżej do zamku. Tu niestety niespodzianka, zamek jest zamknięty na głucho a nawet gdyby był otwarty to i tak jest większą ruiną niż pałac, zamek w Mirowie jest lepiej zachowany :) Skoro zamek jest nieczynny wchodzę powyżej niego na wzgórze gdzie jest kolejny czorten owinięty chorągiewkami, zresztą oba, oraz trzeci poniżej zamku, między nim a pałacem, są ze sobą połączone linami a na nich są rozpięte setki tych chorągiewek. Na wzgórzu zamkowym spędzam trochę czasu. Wystawiam twarz do słońca, bo w jego promieniach jest dość ciepło po dzisiejszym poranku, oraz cykam kolejne fotki na pamiątkę. Tylko ile można siedzieć na wzgórzu ?? trzeba pójść na miasto i zobaczyć co tam jest jeszcze ciekawego. Przechadzam się wąskimi uliczkami, robię fotki i podziwiam architekturę, która jest zupełnie inna od tej jaka do tej pory widziałem w Indiach. Wychodzą na główną ulicę miasteczka. Ruch jest już trochę większy ale nie bez przesady. Uliczne stragany są właśnie rozkładane przez sprzedawców. Dominuje biżuteria wykonana z kamieni, kości wielbłądów i jaków, można tez kupić ich kołatki modlitewne. Ceny są różne no i oczywiście trzeba się targować bo cena wyjściowa jest zawsze o kilkadziesiąt procent wyższa od nominalnej. Minęło pół dnia a ja już obszedłem całe miasto :) no coś trzeba by jeszcze zrobić. Aha zaglądam do agencji turystycznych pytając o cenę wejścia na Stok Kangrii. Ceny powalają bo goście sobie życzą, kucharza, konie, całe wyposażenie no i ich usługa. Pierwsza cena to 18000rupi co dla mnie jest ceną zaporową. Po krótkich negocjacjach cena schodzi do 8500rupii ale mówię że musze się zastanowić. Pomyślę w hotelu i przez resztę dnia a może też znajdę coś tańszego bo słyszałem ze można to zrobić za 4000rupii. Idę dalej zwiedzać miasto. Dochodzę do bramy wjazdowej do miasta. jest przepiękna, kolorowa, rzeźbiona, no naprawdę robi ogromne wrażenie ale na mnie robią wrażenie okoliczne górki. Postanawiam na któryś ze szczytów wejść. Wchodzę w dolinę i przeżywam szok. Miasto jest czyste nie to co inne indyjskie miasta ale w tej dolinie oni chyba składują wszystkie śmieci ? :( tylko jak je tam dostarczają skoro do doliny prowadzi wąska furtka?? Chyba na koniach ...dolina cała jest zasypana butelkami PET, po tym widoku zaczynam być zwolennikiem wyeliminowania tego dziadostwa z rynku. To się będzie tu rozkładało przez setki lat!!! Dolina wygląda mi również na miejsce pochówku ich zmarłych bo widzę coś na kształt grobów ale cmentarz na śmietniku ? to chyba jakiś ponury żart ? Nic, idę dalej no ale trzeba by było zacząć się wspinać na jakiś szczyt. Wybieram drogę i zasuwam pod górę gdzie mnie oczy niosą. Fajnie się wchodzi bez szlaku bez ograniczeń tylko to po czym idę mnie dobija. Czuję się jakbym wchodził na hałdę żwiru zmieszanego z piaskiem i trochę większymi kawałkami kamieni. Rany co to jest za kruszyna, jak erozja rozbiera powoli te góry to coś niesamowitego. No dostałem się po piargu na jakiś stabilniejszy grunt ale to tylko złudzenie te skały kruszą się w palcach :( Wdrapałem się w końcu na grań gdzie znowu natknąłem się na czorten z chorągiewkami ale to i tak jest dość nisko bo widzę szczyt grani oddalony o jakieś 500m, który jest dużo wyżej. Decyzja ... idę wyżej :) Już jestem dużo wyżej niż zamek a to mi się wydawało wysoko jak na pierwszy dzień. Na końcu grani kolejne chorągiewki posiedziałem, popstrykałem trochę fotek no i czas się zbierać na dół bo słońce szybko zachodzi i o godz. 18 już będzie ciemno a nie chciałbym aby zmrok zastał mnie gdzieś na zejściu, przecież nie znam dokładnie terenu :(, , 20.10.2008 Poniedziałek., , Trzeba coś postanowić z tym Stokiem. Najlepiej znaleźć jakiegoś tańszego przewodnika bo cena 8500rupii jest jak dla mnie trochę zaporowa. Dziś poniedziałek to mam nadzieję że wszystko będzie pootwierane ale niestety to tylko moje nadzieje :( Jest poza sezonem i okazuje się że tylko nieliczne agencje są otwarte, ba nawet ta w której byłem wczoraj dziś jest zamknięta na głucho. Chodzę po uliczkach i szukam jakiejś agencji. Mimo że jest ich tu pełno to znalezienie otwartej to lekki problem. Wchodzę do jednej z nich i pytam o możliwość pójścia na Stok Kangri, pytam również o cenę, przedstawiam gościowi moja sytuację, czego mi potrzeba i na co liczę a gość na dzień dobry mówi 4000rupii :) Hurra !!! No dobra, potrzebuję jeszcze namiotu, śpiwora i karimaty więc cena wzrasta do 5000rupii. W sumie nie jest źle zawsze to 3,5 tyś w kieszeni. Ale spotyka mnie niespodzianka :( gość mówi że owszem on może ze mną pójść za tę kasę ale osobiście mi to odradza ze względu na warunki pogodowe. Pogoda ma się jeszcze w najbliższych dniach popsuć. Mówi że trzy dni temu wróciła jego grupa, która próbowała zdobyć szczyt trzykrotnie i się nie udało :( Na grani i partii szczytowej jest mnóstwo świeżego, niezwiązanego śniegu i wszystko się sypie a podobno ma jeszcze dosypać. Jego zdaniem to strata mojej kasy i czasu oraz narażanie się na niebezpieczeństwo. W sumie porządny gość, przecież mógł wziąć kasę, pójść ze mną do obozu i nawet udawać ze chce wejść a warunki nie pozwalają a on od razu mówi abym sobie darował ten szczyt o tej porze. No cóż znalazłem dobrą ofertę, znalazłem gościa, który byłby skłonny iść i ... nie idę :( Cholera przecież właściwie po to tu przyjechałem i to na tyle dni a tu się okazuję że muszę zrewidować plany. Bywa i tak, trudno się mówi ale rozsądek bierze górę i odpuszczam tego sześciotysięcznika. Teraz na szybko trzeba wykombinować co robić z czasem jaki tu mam spędzić ? Wpadły mi teraz przecież cztery dodatkowe dni do zagospodarowania. Trzeba się porozglądać po okolicy może się coś wykombinuję przecież nie będę codziennie po 5 razy wchodził na wzgórze pałacowe. Za miastem widzę potężną górę pokrytą śniegiem więc może to będzie mój cel ? Niestety nikt nie jest w stanie mi nawet powiedzieć jak się ten szczyt nazywa i ile ma metrów. Na jednej z map w sklepie zauważyłem ze jest zaznaczony wierzchołek o wys. około 5600m nazwy jednak nie zapamiętałem :) Może to właśnie ten ? Niedaleko jest przełęcz KhardungLa trochę ponad 5600m więc może ten szczyt jest nawet wyższy? Dobra trzeba rozeznać jak się dostać do jego podnóża i jakie są możliwości jego eksploracji? Idę za miasto. Najpierw asfaltową drogą potem korytem okresowego strumienia, na którego końcu znowu natykam się na drogę. Asfaltówka wije się zakrętami po zboczach gór więc co jakiś czas będę pewnie na nią trafią bo ja idę na przełaj. Dotarłem do ogromnej doliny, wyglądającej jak kamienna pustynia. Teren pnie się lekko w górę ale generalnie nie jakoś extremalnie. W oddali widzę wylot wąwozu a na horyzoncie ponad grzbietami pobliskich wzgórz mój cel więc kieruję się na wąwóz. Mam tylko nadzieję ze nie kończy się on jakimś urwiskiem i nie będę musiał się wycofać albo żywicować po tej kruszyźnie. Okazuje się że wąwóz pnie się w górę wzdłuż kamienistych urwisk i stromizna podejścia zaczyna wzrastać. Dochodzę do miejsca gdzie wąwóz dzieli się na dwie części. Obie wychodnie są dość strome ale bez większych trudności, po prostu piarg pod dużym kątem nachylenia, poprzetykany skałami. Wybieram tę po lewej mojej ręce i pnę się w górę. Okazuje się że wyprowadza mnie ona na kolejny płaskowyż o podobnej wielkości jak poprzedni. W oddali widzę majaczące ścieżki więc ktoś tędy musi chodzić. Wdrapuję się po zboczu na grań, którą mam po lewej stronie i ... po drugiej stronie, równolegle do grani, jakieś 30m poniżej widzę znajomą drogę asfaltową a poniżej niej wioskę ... Idę więc granią zwłaszcza że przede mną zaczyna się ona spiętrzać w bardziej ostrą i kamienistą a za nią nadal widzę mój cel. Zaczynam się piąć pod górę, jest coraz stromiej ale bez żadnych trudności po prostu zwiększyło się nachylenie stoku no i zmienił się trochę materiał, po którym stąpam. Do tej pory szedłem jak po żwirze teraz zaczynają się skały i bardzo sypki pył ze żwirem :( Dochodzę do pierwszej ostrogi i dopiero teraz zrozumiałem ze popełniłem błąd. Nie miałem się pchać na tę grań tylko zejść do asfaltowej drogi i nią kierować się dalej. Teraz jest już za późno aby się wycofać bo stracę tylko czas i nic nie zrobię tylko się nałażę. Mój cel okazuje się być o jedną dolinkę dalej a ja wylądowałem na grani wyprowadzającej na jakiś inny szczyt, dużo niższy. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Dziś i tak bym pewnie się nie piął na tamtą górę bo jest zbyt późno a tak przynajmniej mam już rozeznanie w terenie i z miejsca, w którym się znajduję bardzo dobrze widać gdzie najlepiej się będzie wbić w drogę na szczyt. Dobra ja sobie podreptam więc dalej tą granią jak wysoko się da i na ile czas pozwoli. Zrobiło się jednak strasznie zimno i wietrznie. Muszę ubrać kurtkę, czapkę a nawet rękawice polarowe. Spoglądam w stronę Stoka i to co widzę zaczyna mnie utwierdzać w przekonaniu o dobrej decyzji. Całe pasmo gór po drugiej stronie doliny tonie w głębokich ołowianych chmurach. Widać jedynie podstawy gór trochę ponad doliną. Straszna dupówa jest po tamtej stronie a tu świeci słońce tylko jest przeraźliwie zimno. Idę granią do kolejnych, jak mi się zdaje, wierzchołków a tu coraz to nowa niespodzianka. Za kolejną ostroga droga pnie się jeszcze wyżej, za następną to samo i tak na okrągło :( Dochodzę do punktu, który wydawał mi się najwyższy a tu się okazuje że grań zakręca i pnie się jeszcze o jakieś 100m wyżej ale żeby było zabawniej to kolejna ostroga jest tylko przystankiem do następnego spiętrzenia. Gdybym tak poszedł do końca tym grzbietem wylądowałbym pod granią wejściową na "mój" szczyt tyle że droga ta zajęłaby mi kolejny dzień marszu a ja nie mam tyle czasu i muszę się stąd ewakuować. Teraz powstaje pytanie, którędy ?? Z lewej strony grani widzę piarg kończący się jakimś urwiskiem no i ta droga prowadzi do nieznanej mi doliny, droga powrotna tak jak tu dotarłem jakoś mnie nie rajcuje. Po prawej stronie grani widzę piarg schodzący do doliny, przez której fragment deptałem i widzę że piarg jest raczej łagodny i nie kończy się nigdzie jakimś uskokiem. Wybieram trzecią opcję. Zaczynam schodzić łagodnie na skos stoku, kierując się do spiętrzenia grani, która się łączy z moją drogą podejścia. W oddali na ostrodze widzę ogromną piramidkę ustawioną z kamieni czyli to znak ze ktoś tu bywał. Zszedłem do siodełka na grani i tu niespodzianka w siodełku jest szczelina między dwoma skałami. Takie małe urwisko. Co teraz ? Wspinaczka po tej kruszyźnie i to w dół jakoś mnie nie bardzo rajcuje. Może się da to jakoś obejść? Muszę trochę podejść do grani i okazuje się że tam jest proste przejście. Ta rozpadlina to taka zmyła :) Idę w kierunku piramidki ale tu już naprawdę trzeba się wspiąć po kamolach do góry bo zaczęły się skały. Takie lajtowe dwójkowe wspinanie, może być. Jestem przy piramidzie. Teraz trzeba się rozglądnąć co dalej i jak stąd zejść bezpiecznie. Droga dalej po grani nie wchodzi w grę bo będąc w dolinie widziałem że te skały kończą się urwiskiem a ja jeszcze sztuki latania nie opanowałem. Jedyną rozsądną opcją jest zejście żlebem po piargu w dół. Na dole widzę samotną skałę, którą sobie roboczo nazwałem Pielgrzymem i na nią właśnie się kieruję. Zejście to jednak mordęga. Wszystko jest luźne i osuwa się z pod nóg jakby było nasmarowane olejem :( muszę ostrożnie stawiać stopy bo nawet kamień, który wydaje się być solidny potrafi ujechać wraz z pyłem i żwirem. Posuwam się ostrożnie ale dość szybko. W końcu docieram do mojego Pielgrzyma. Z miejsca, w którym stoję okazuje się ze nie jest on taki samotny bo wokoło jest więcej takich formacji tyle że z góry zlewały się z tłem a ten stoi dokładnie na końcu schodzącej do dolinki grani. Tu zaczyna się znowu schodzenie czymś co przypomina koryto wyschniętej rzeki. Idzie się dość dobrze bo żwir okazuje się być bardzo zbity tak jakby go ktoś scementował :) moja dolinka się kończy i jestem znowu na otwartym terenie. Wygląda jak ogromna pustynia. Widzę ślady samochodów. Widocznie w tej dolince robią sobie safari jeepami. Idę na przełaj kierując się w dobrze znany mi już punkt bo jest nim zakręt drogi asfaltowej. Dochodzę do miejsca gdzie wyszedłem z koryta rzeki czyli zatoczyłem kółko. Teraz tylko pokonać odcinek do miasta i dzień będzie zakończony. Z moich wyliczeń i obserwacji wynika że wdrapałem się na jakieś 4200m ale to tylko pobieżna ocena polegająca na porównywaniu wysokości do znanych mi wielkości w naszych górach. Tu może być kompletnie nieprzydatna bo skala tych gór jest ogromna i to co mnie się wydaje odległością 100m może w rzeczywistości być 50m lub 200m. bardzo mylne jest to porównywanie o czym przekonałem się następnego dnia..., , cdn.